niedziela, 19 maja 2013

Nie takie zło proste, jak to sobie wyobrażają!


Large         Mówi się, że stworzyć bohatera prosto. A złego to już tym bardziej, bo co trudnego jest w stworzeniu antagonisty, który swoim mrocznym image przeraża wszystkich, jest niewiarygodnie okrutny, a w swojej kryjówce ma stadko podwładnych? A może wcale nie jest tak łatwo? Może tylko się wydaje, że tak jest? Poczytajmy dziś o tym, co Niofomune i Findzio mają nam do powiedzenia o czarnych charakterach!


         Dzisiaj zaczniemy od tylnej strony, bo od kreacji antagonistów. Wiadomo, każda książka takowego musi mieć, czy to pisze się fantasy tolkienowskie, kryminał czy postzmierzchowy romans, jednak wielu ludzi traktuje antagonistę jak nieistotny dodatek, ponieważ protagonista jest o wiele istotniejszy. Niezaprzeczalnie główny bohater to najważniejsza oś fabuły, ale jeżeli z tej racji całkowicie zignorujemy kreację naszego złola, tylko my na tym stracimy – no, czytelnicy też, ale oni przecież zawsze mogą zacząć czytać coś innego.
         Przede wszystkim należy uważać na pewną tendencję – otóż tak jak protagonista jest w zamyśle i wyobraźni autora „tym dobrym”, tak antagonista jest automatycznie „tym złym”, trzeba jednak cały czas się pilnować, żeby nie popaść w tendencyjność. Jeżeli od razu sobie założymy, że nasz antagonista jest zły, ale zapomnimy poprzeć to jakimś konkretnym przykładem, może dojść do sytuacji, kiedy czytelnicy będą tylko wyczekiwać momentu, aż pozabija on denerwujących głównych bohaterów. Idealnym tutaj przykładem jest pan Paolini – sympatie i antypatie krytyków w stosunku do bohaterów jego książek idealnie nie pokrywają się z zamysłem autorskim, a to chyba świadczy, że coś jest nie tak.
         Z drugiej strony – poza kilkoma wyjątkami, o których wspomnimy, nienaturalne jest robienie z antagonisty zła wcielonego, które odzwierciedla wszystko to, co najgorsze. Ciekawym sposobem jest tutaj wymyślanie protagonisty od trzech największych wad, a antagonisty – trzech zalet. Oczywiście nie jest to sposób uniwersalny i należy pamiętać, że niektóre wady i zalety w młynku popkultury zamieniły się miejscami, lecz to dobra myśl, żeby od niej wychodzić.

         Ale przejdźmy od ogółu do szczegółu. Przedstawimy pięć głównych typów antagonistów, na których podział oczywiście jest podziałem sztucznym, ponieważ zawsze zdarzają się mieszanki wszystkich typów, jednakże może to bardzo ułatwić pracę nad postacią. Przy kreowaniu antagonisty najlepiej wybrać sobie od razu, w jaki wizerunek będzie się uderzać i kreować go konsekwentnie do samego końca – zmiany koncepcji wpływają źle na odbiór, a przerabianie całej fabuły, żeby dopasować ją do nowego pomysłu jest fatalnym przedsięwzięciem, bo człowiek zamęczy się na śmierć i tylko zniechęci.

1. Jestem zły, bo jestem zły
         Wbrew pozorom to też jest konkretna kreacja i wbrew pozorom nie jest wcale taka prosta. Wielu ludzi po prostu zakłada, że antagonista jest zły i koniec dywagacji, czym wykonują perfekcyjny strzał we własną stopę. Najlepszym przykładem na dobre wykorzystanie takiego antagonisty są baśnie, gdzie smok zieje ogniem i pożera dziewice, bo taka jest konwencja. Kiedy kreujemy taką postać, możemy przyrównać nasze dzieło do jakiegoś filmu katastroficznego. Ale na logikę – skoro nasz złol jest klęską żywiołową o opóźnionym zapłonie, to zagwarantujmy inne wątki fabularne, które zrównoważą przewidywalność głównego.
         Genialną kreacją są tutaj antagoniści u profesora Tolkiena. Sauron, Morgoth, Glaurung, Smaug – kogokolwiek weźmiemy z tej ciemnej strony mocy, jest takim właśnie złem wcielonym, w którym nie ma nic ludzkiego. Sęk tkwi w tym, żeby umiejętnie operować baśniową lub legendarną oprawą całości: jako przykład pierwszego służy „Hobbit”, drugiego – „Silmarillion”. Poza tym zważmy też na to, że obok bardzozłego Saurona mamy również wszystkich Sarumanów i Gollumów, czyli postacie o wiele bardziej ludzkie, a wcale nie stojące po dobrej stronie – to właśnie przykład tych innych, równoważących wątków. W tę konwencję – w przypadku baśniowości – wpisuje się też cały cykl o Narnii czy „Fionavarski Gobelin”, gdzie Kay bardzo mocno opierał się na klimacie Sillmarilionowym. Możemy również postawić na oprawę – przy historiach wykonanych z rozmachem i z silnym odrealnieniem całości tacy antagoniści będący demonami w ludzkich skórach pasują idealnie.
         Jednakże ten typ jest bardzo ciężki do poprowadzenia i doradzamy unikanie go, przynajmniej na początku. Przede wszystkim nie należy stosować go jako alternatywnego i uniwersalnego sposobu, kiedy nie ma się innego pomysłu, bo potem czytelnik ma niemiłe wrażenie, że ten element został potraktowany całkowicie na odwal, a to nie wpływa dobrze na odbiór.

2. To nie ja, to siła wyższa
         Wątek stary jak świat i przydałoby się wysnuć z tego ponurą refleksję, że skoro znali go już za Sofoklesa, to jest on przemaglowany ze wszystkich stron i należy z nim również uważać. Przede wszystkim wątkiem przeznaczenia można bardzo fajnie manipulować i uzyskać ciekawe efekty, dramatyzm, wreszcie katharsis, do którego dążyli w tragediach antycznych. Ale z czymś takim też trzeba działać ostrożnie. Jeśli bohater stwierdza, że nie może inaczej postąpić bo przeznaczenie, kiedy może inaczej postąpić, jest to taki nader irytując środek literacki – nazywa się lenistwo. Nie wysługujmy się przeznaczeniem wszędzie tam, gdzie braknie nam innych powodów, bo to widać, szczególnie kiedy o owym przeznaczeniu zapominamy zaraz, jak tylko Imperatyw Narracyjny chce inaczej.
         Dalej, jeśli mamy bohatera opętanego przez czarnomagiczny przedmiot, to nie róbmy z niego wewnętrznie różowego misia, który bardzo płacze nad tym co robi – popadanie bohaterem w dwie skrajności to głupi pomysł. Wiecie, z takiego Wertera można się pośmiać, ale nikt go na poważnie nie bierze. Tak samo nasz bohater nie wyjdzie dobrze, kiedy przesadzimy w obie strony. Jeśli mamy ambitnego, pragnącego władzy księcia, to ingerencja czarnej magii może go skłonić do morderstwa brata i zagarnięcia tronu, natomiast kiedy nasz książę jest różową puchatą kulką, która muchy by nie skrzywdziła, to obraz wypada już dość średnio. Tak samo, jeśli na deser wrzucimy im jeszcze tonę kiczu i łzawe flashbacki.

3. Traumatyczne dzieciństwo
         Kiedy nie wiesz, co zrobić, sypnij z rękawa ponurymi retrosami! Tylko że nie, to bardzo głupi sposób, a bardzo dużo ludzi na niego wpada nawet nie w przypadku antagonistów, ale postaci ogółem. Otóż tak, traumatyczne dzieciństwo, szczególnie w książkach fantasy, jest tematem przemaglowanym ze wszystkich stron, w końcu każdy tam jest półsierotą bez przyjaciół i ze znęcającym się ojcem czy macochą. Jeżeli zamierzamy wprowadzać flashbacki – przemyślmy je, na bora! Niesamowicie łatwo jest popaść tutaj w sztampę i zamiast współczuć biednemu złolkowi, który wychowywał się w sierocińcu bez rodziców, zastanawiamy się, ile razy już to było. Nie traktujmy tego jak ostatniej deski ratunku, ale stosujmy ten zabieg tylko wtedy, kiedy mamy pomysł na coś oryginalnego – albo przynajmniej na coś, co nie było maglowane tysiąc pińcet razy.
         Jednak z drugiej strony należy pamiętać o pozytywach takiej a nie innej kreacji bohatera i tutaj przydaje się pogrzebanie trochę w psychologii. Możemy przecież zawsze wykreować, kolokwialnie mówiąc, psychopatę, człowieka z osobowością dyssocjalną, poważnymi zaburzeniami psychicznymi i upośledzonymi relacjami z innymi ludźmi. Jedną z przyczyn wykształcenia się takiej a nie innej osobowości może być właśnie nieprawidłowy rozwój we wczesnym dzieciństwie. Ale to temat szeroki, przede wszystkim proponuję na początku dowiedzieć się sporo o zaburzeniach psychicznych i robić to w oparciu o jakieś podręczniki do psychologii czy informacje od osób tym się zajmujących, nie na podstawie obiegowej opinii o „psycholach”. Poza tym należy cały czas pamiętać, jakiego bohatera kreujemy i że nie nawróci on się ot tak, pod wpływem płomiennej przemowy o pokój na świecie.
         Tacy bohaterowie przydadzą nam się we wszelkiego rodzaju kryminałach i powieściach psychologicznych, ale nie tylko – pogmerać w psychologii można zawsze i dobrze, jeżeli nasz antagonista jest ciekawy pod tym względem, obojętnie co będziemy pisać, byleby wszystko robić z głową i nie wpadać w utarte schematy. Za przykład natomiast może tutaj posłużyć znany wszystkim Lord Voldemort, u którego ciężkie dzieciństwo w sierocińcu przyczyniło się do wykształcenia tak pokrzywionej i pełnej nienawiści osobowości.

4. Konflikt interesów
         Ciężko tu mówić o antagoniście i protagoniście, chyba że klasyfikując jako antagonistę każdego o interesach innych niż nasz główny bohater. Nie ma tutaj podziału na dobrych i złych, bo każdy ma swoje za uszami, ale z reguły sympatyzujemy z tym, z którego punktu widzenia prowadzona jest narracja. To dobre rozwiązanie dla wszystkich, którzy lubią bawić się w politykę, a ciekawym tutaj przykładem jest pan Sapkowski – wielu ludzi psioczy na ostatni tom sagi o Wiedźminie, ale obiektywnie to świetny przykład, jak powinno wyglądać dobre zawiązanie konfliktu interesów. Bo przecież każdy władca będzie myślał przede wszystkim o dobrobycie swojego państwa, a zupełnie nie będzie go obchodziło, czy inne nie będą pożarte w wyścigu szczurów.
         Trzeba jednak pamiętać, żeby nie wpaść przypadkiem we własne sidła. Zawiła fabuła zawiłą fabułą, ale jeżeli autor pogubi się kto z kim jak i kiedy – lub początkowo będzie improwizował i w ogóle nie wymyśli, do czego to wszystko dąży – o wiele trudniej jest potem wymyślić na szybko zakończenie i spleść milion wątków w spójną fabułę. Dlatego bez szarżowania, zanim spróbujecie zawiązywać intrygę złożoną z dziesięciu stronnictw, eksperymentujcie najpierw z trzema. Dobrym przykładem jest znany wszystkim miłośnikom fantasy pan Martin, na którym idealnie można pokazać zagrożenia takiej kreacji bohaterów, czyli zagubienie się w nawale wątków i intryg, ale też bardzo dobre jej prowadzenie w pierwszych tomach sagi.
         Taka kreacja antagonistów jest bardzo realna i prawdziwa, więc nie musimy jej stosować tylko do fantasy w stylu panów S. lub M. W większości powieści obyczajowych o to właśnie chodzi – żeby pokazać zwykłe konflikty ludzi, ale nie ustawiać automatycznie nikogo wyżej niż inni. U takiego Prusa każdy bohater ma swoje dążenia, każdy jest po prostu inny, a narrator – w założeniu – nie wartościuje.

5. W imię wyższego dobra
         Bo zawsze znajdzie się taki, który sądzi, że wie, czego ludziom tak naprawdę potrzeba i jak osiągnąć szczęście społeczeństwa kosztem szczęścia jednostki. Nasz Konrad-Gustaw działa przecież w dobrej wierze, uważa, że jak on chce dla innych dobrze, to jest to jedyne i słuszne „dobrze”, natomiast wszyscy pozostali ludzie go nie rozumieją, ale nie szkodzi, on i tak się dla nich poświęci. Przy kreacji takiego bohatera należy pamiętać, że mamy do czynienia z idealistą, który naprawdę wierzy w swoje idee, którego nie da się przekonać – bo przecież on wie lepiej – ale który koniec końców chce dobrze, tylko zabiera się do tego niewłaściwą drogą.
         Z taką kreacją możemy spotkać się również – i może nawet częściej – w przypadku protagonistów, ale to tylko wskazuje na jej uniwersalność. Ale też jakże łatwo odczłowieczyć takiego bohatera, szczególnie kiedy w ten sposób kreujemy właśnie naszego antagonistę. Łatwo przecież zrobić z idealisty szalonego naukowca lub despotycznego tyrana i na wstępie go wartościować, tym samym zbliżając kreację do typu pierwszego, ale przecież nie o to chodzi – normalnie nic nie jest tak czarno-białe.

         Podsumowując – pamiętajmy, że kreacja antagonisty jest niemal równie ważna jak protagonisty i nie odkładajmy jej na ostatnią chwilę. Kreujmy też spójnego bohatera, w czytelnej konwencji, żeby nie wyszli nam potem Meyerowscy Volturi, którzy nie wiedzieć: czy są złem wcielonym, czyhającym na życie protagonistów, czy może sumiennymi strażnikami prawa. Ale należy też pamiętać, że nie wszystkie mieszanki są złe. Wiedźminowy Emhyr var Emreis przedstawia sobą typ 5 (chciał z pomocą dziecka Ciri ocalić świat przed Białym Zimnem? chciał) i jednocześnie 4 (bo jest cesarzem i to właśnie jego dziecko ma ocalić świat, bo tak, bo to da Nilfgaardowi większe wpływy i prestiż).
Pozwolicie też, że powołamy się teraz na konika autorek, czyli antagonistów z mangi i anime: klan Mibu w „Samurai Deeper Kyo” to niby idealiści, bo chcą jak najlepiej dla ogółu, ale przedstawieni jako zło wcielone. Isley z „Claymore” – natura potwora niby wymusza punkt drugi, ale wszystko rozbija się też o posiadanie własnego terytorium, a na nim świętego spokoju. Kultura japońska garściami czerpie z własnej historii, a więc wielu bohaterów miesza konflikt interesów z demonicznością lub idealizmem („Sengoku Basara”).
         No i na koniec: wystrzegajmy się, jak zawsze zresztą, popadania w sztampowe motywy, bo lepiej już zostawić bohatera enigmatycznego niż rozbić dobrą kreację kiepskim elementem. Pomaga oczywiście oczytanie i podczas tego oczytywania się zwracanie uwagę na naszych antagonistów oraz ich dobrą lub złą kreację.

2 komentarze:

  1. Bardzo fajny tekst.
    Ogólnie lubię kreować złe postacie i chyba wychodzą mi lepiej niż dobre xD. Moje zazwyczaj mają złą przeszłość lub po prostu zostały skrzywdzone.
    Typy bohaterów są fajne i przydadzą mi się na pewno :).

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. (Tak, to jest spam)
    Szkoda, że nie macie gadżetu "Obserwatorzy":) Bo trudniej Was "śledzić", a by się chciało, bo warto.

    Nika

    OdpowiedzUsuń